poniedziałek, 5 grudnia 2016

Fragment nowej powieści Joanny Jax "Narodziny gniewu"

0


Niedawno opowiadałam Wam o książce niezwykle klimatycznej, a mianowicie o Narodzinach gniewu Joanny Jax. Dzięki temu, że zostałam ambasadorką tej powieści, mam dla Was fragment książki. Wczoraj mogliście czytać inny fragment u Klaudii z bloga Nowe Horyzonty.
A teraz pora na fragment Narodzin gniewu!

***
Stara Maroniowa, miejscowa znachorka, nachylała się nad dzieckiem w kołysce, dotykała jego czoła, zginała drobne nóżki niemowlęcia i oklepywała z każdej strony, niczym ciasto na chleb, które za chwilę miało wylądować w piecu.
– Łe… – powiedziała. – Za trzy dni będzie zdrowa.
Hanka najchętniej zawiozłaby Nadię do jakiegoś lekarza, bo jej córeczka była cała rozpalona i od kilku godzin bezustannie płakała.
– Skąd pani wie? – zapytała podejrzliwie staruszkę.
– A co to ja chorych dzieci nie widziałam? Naoglądałam się ich przez sześćdziesiąt lat, to wiem ja dobrze, które zemrze, a któremu nic nie będzie. Okłady robić, na czoło, kark i pod kolana. I za kilka dni wydobrzeje. Nie rzęzi, nie kasła, ot dzieci tak majom. Pani miastowa, to pani myśli, że tylko doktory się na chorobach znajom. Ale u nas lekarza nie ma, do najbliższego felczera mamy szesnaście kilometrów, to sobie musimy we wiosce sami z takimi chorobami radzić. No jak kto mocno nie domaga, to się starego Barzycha, felczera z Mrokowa, sprowadza, ale takimi gorączkami to sobie nikt głowy nie zawraca. O, co inne, jakby kark sztywny miała, no wtedy doktora trzeba wezwać. Niech się pani nie obawia, wiem, co gadam – uspokajała Hankę Maroniowa, która była we wsi ni to zielarką, ni to szarlatanką.
Gdy zatrwożona Hanka co chwilę zerkała z troską w kołyskę, a Maroniowa snuła opowieści o chorobach, które ziołami wyleczyła, usłyszały, że przed domek w Bocianowie podjeżdża samochód. Zastygły w bezruchu, nie bardzo wiedząc, kto o tej porze mógł przybyć do Bocianowa. Po kilku chwilach usłyszeli odgłos otwieranych drzwi. Mundurowi rozbiegli się po izbach, a Schwartz podszedł do Hanki.
– Dokumenty poproszę – powiedział do niej ostro, nie zwracając zbytniej uwagi na dziecko. Przejrzał podany dowód osobisty i zapytał: – Gdzie jest Igor Łyszkin?
– Nie wiem – odpowiedziała szybko i w zasadzie zgodnie z prawdą. Pewnego dnia Igor wyjechał, a ona nie miała pojęcia dokąd.
Schwartz wymierzył jej mocny policzek.
– Nie kłam! On cię tu przywiózł, tak?
– Przyjechałam sama, z dzieckiem, z Warszawy. Poprosiłam Łyszkinów, żeby pozwolili mi tutaj zamieszkać przez jakiś czas. Moja córka… – zaczęła jąkać się Hanka. 
Jej lęki i obawy nagle się ziściły i stanęła z nimi twarzą w twarz. A oblicze Jürgena Schwartza było wyjątkowo odrażające.
– Pani Lewin, pani nawet nie wie, komu pomaga. Rozumiem, płomienny romans, mąż za granicą, ale to przestępca, a takich należy wsadzać do więzień – wysyczał Schwartz.
– Igora Łyszkina ostatni raz widziałam przed wojną. Chyba w trzydziestym szóstym albo trzydziestym siódmym. Z tego, co wiem, mieszka, pracuje, a być może teraz służy w wojsku na terenie Związku Radzieckiego. Nie mam z nim kontaktu i nie zadaję się z bolszewikami – powiedziała dumnie, starając się opanować ściskający ją za gardło strach.
Schwartz pokiwał głową, jakby była krnąbrnym dzieckiem, które nie ma najmniejszych szans w starciu z dorosłymi.
– Proszę się spakować, pojedzie pani z nami.
– A moja córka? Jest mała, wciąż karmię ją piersią, ona jest chora… – zaczęła znowu dukać Hanka. W tym momencie bardziej była przerażona rozstaniem z córką niż tym, co może ją spotkać, gdy pojedzie do siedziby gestapo.
– Chce ją pani zabrać ze sobą? – złośliwie zapytał Schwartz.
Hanka zaczęła drżeć, po czym odwróciła się w stronę Maroniowej i popatrzyła na nią wzrokiem pełnym paniki.
– Weznę dziewczynkę do siebie. Nie martwi się pani – powiedziała cicho staruszka.
Hanka podeszła do kołyski i wyjęła z niej Nadię. Przytuliła kwilącą córkę do siebie i zaczęła płakać. Nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy. Nie miała wyboru, uznała, że w końcu i tak powie o spotkaniu z Igorem, wyjawi tajemnicę antykwariatu i opowie o Jakubie Moselu. Jej córka była najważniejsza, a miłość do niej nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Musiała być przy Nadii za wszelką cenę. Nie wiedziała jednak, gdzie jest Igor. I z jednej strony dziękowała Bogu, że nie będzie musiała wybierać, z drugiej – gdyby znała i wydałaby jego miejsce pobytu, mogłaby powrócić do swojej małej córeczki. 
Włożyła do siatki ciepły sweter, bieliznę na zmianę, po czym ucałowała wciąż rozpalone czółko córeczki i zwróciła się do starej kobiety:
– Opiekuj się nią. Mam tylko ją… – wyszeptała błagalnie i wyszła z chaty.
Wsiadła do samochodu wraz z przybyłymi gestapowcami i ruszyła na spotkanie niewiadomego.
Minęli wieś i wjechali na drogę prowadzącą do Warszawy. Tysiące myśli przebiegały jej przez głowę. I ta najważniejsza: co stanie się z jej córką, jeśli zginie, kto się nią zajmie. Tomasz był za granicą i nie wiedziała, co się z nim dzieje, Alicja miała swoje życie i Bóg raczy wiedzieć, gdzie była. Pozostał jedynie jej brat, Emil. Czy wychowałby Nadię jak własne dziecko? Miała co do tego wątpliwości. Już szybciej powierzyłaby los córki w ręce Igora, gdyby tylko była tak możliwość. Uśmiechnęła się smutno. Jej córka miałaby zostać komunistką? Chodzić ubrana niczym mężczyzna i pracować równie ciężko, co oni? Ale bez względu na to, jaką drogę życiową wybrałaby Nadia, była pewna, że Igor zaopiekowałby się nią jak własnym dzieckiem.
Patrzyła na przesuwającą się za oknem samochodu ciemność i gorące łzy płynęły jej po policzkach. Była w stanie pogodzić się z nędzą, już kiedyś to przeżyła, w dzieciństwie i młodości, ale nie z rozstaniem z córeczką. Myślała, że spotkało ją to, czego się najbardziej bała. Nie była nawet w stanie zastanawiać się, kto w tej sytuacji mógłby jej pomóc. Może kochanek Alicji, a może Emil? Kiedyś znała wiele wpływowych ludzi, ale w tej chwili albo przebywali za granicą, albo już nic nie znaczyli. Wielu z nich zresztą zostało aresztowanych zaraz po wybuchu wojny i ślad po nich zaginął. Co miała mówić, co zrobić, żeby uniknąć więzienia i wrócić do Nadii? Biła się z myślami, ściskając w dłoni siatkę ze swoimi ubraniami, jakby w tym skrawku materiału szukała ratunku. Zaklinała rzeczywistość, modliła się o cud, żeby tylko zawrócić i znaleźć się w miejscu, gdzie przez ostatnie miesiące czuła się taka bezpieczna. Nie miała żalu do Igora, nie potrafiła. Mogli szukać kogokolwiek: jej męża, brata czy jakiegoś znajomego, każdy mógł być na celowniku gestapo.
W pewnej chwili Hanka przestała płakać. Tak jakby dopadła ją niemoc nawet do tej prozaicznej czynności, która oczyszczała i pomagała uporać się z trudnymi sytuacjami. Dopadła ją apatia, była bezwolna, bezradna i mogła jedynie czekać na nadejście najgorszego.

***

Już jutro możecie przeczytać kolejny fragmentu u Sandry z bloga Miłość do czytania! Serdecznie zapraszam!

0 komentarze:

Prześlij komentarz